I Krucjata Świętokrzyska
I Krucjata Świętokrzyska
…ponieważ postanowiłem, że na blogu będę opisywał wydarzenia, które na to zasługują – muszę dotrzymać danego sobie słowa i opisać inicjatywę Krzysztofa Pogorzelskiego pod nazwą „I Krucjata Świętokrzyska”. Wydaje mi się, że zaczynam przechodzić na „drugą stronę mocy” i stronię od wielkich masowych biegów dlatego takie lokalne pomysły bardzo mi się podobają. Oczywiście nie odpuszczę dużych zorganizowanych biegów na długich dystansach – ale 10, 15, czy nawet 21 km można pobiegać w lepszym terenie, kameralnym oraz sympatycznym towarzystwie i za darmo lub za przysłowiową złotówkę. Taką formułę przybrał niemal 30 kilometrowy, zimowy bieg w Górach Świętokrzyskich. Organizatorem przedsięwzięcia był wspomniany Krzysiek, którego osobiście nie poznałem ale czapki z głów za pomysł i realizacje. Bieg miał formułę towarzyską, bez ścigania, pomiaru czasów i wyników, bez medali, dyplomów etc… Na starcie w Nowej Słupi pojawiło się kilkadziesiąt osób. Miałem wrażenie, że większość się znała, pośrednio lub bezpośrednio. Mnie na bieg namówił Marek, na start zawiózł Kola, a dodatkowo wśród startujących było paru znajomych z Ostrowieckiego biegania. Trasa częściowo mi znana: start z Nowej Słupi na Św.Krzyż. ( szlak niebieski-Droga Królewska ), następnie szlak czerwony, który prowadził przez Kobylą Górę, Jeleniowską Górę na Szczytniak i tą samą trasą powrót. Szczególnie warta podkreślenia była dla mnie niespodzianka w Paprocicach. Bufet z herbatą, grzanym winem i bimbrem dla twardzieli. Super, pozdrawiam załogę z bufetu:)
Bieg na całej trasie był zimowy. Ku mojemu zaskoczeniu zima w Górach Świętokrzyskich dopisała. Niby tylko 25km od Ostrowca a śniegu dużo, dużo więcej. Od początku postanowiłem potraktować ten bieg jako trening siłowy. Chciałem przebiec całą trasę, nie iść – biec. Plan prawie się udał. Jedyne podejście które robiłem przeplatając bieg z chodem – to ostatni etap podejścia pod Św Krzyż. Nie wiem czy byłem tak zmęczony czy obraz innych spacerowiczów spowodował, że odpuściłem. Całą trasę pokonałem razem z Kolą. Biegliśmy naprzemiennie – troch on z przodu, trochę ja. Co jakiś czas ktoś nas wyprzedzał, potem my jego… fajnie. Cała zabawa była do tego stopnia przyjemna, że przed samym Szczytniakiem postanowiłem poeksperymentować z trasą i pobiec nieprzetartym szlakiem na tzw „przygodę”. Kola podjął rękawice i pobiegł za mną. To był najfajniejszy kawałek – świeży śnieg prawie po kolana i żadnych śladów – tylko nasze. Po jakiś 2 km trasa połączyła się a my dotarliśmy do półmetka. Powrotna trasa, po śladach, to już jak najszybsze dotarcie do Nowej Słupi. Mijanki z osobami, które jeszcze nie dotarły do Szczytniaka to jak zwykle zastrzyk adrenaliny. Szczególnie ciekawie było w miejscach gdzie nierówny szlak przysypany został równiuteńko śniegiem. W drodze powrotnej zaliczyłem tylko jedną glebę, co jak później usłyszałem było dobrym wynikiem. Niektórzy, z przyciąganiem ziemskim, walczyli kilkukrotnie. Obowiązkowe wino w Paprocicach, Świety Krzyż i zbieg do Nowej Słupi.
Całość trasy zajęła mi 3h45min – co jak na panujące warunki jest dość dobrym wynikiem. Ważne, że do samego końca nie czułem nic niepokojącego, no może oprócz rzeczy, którą przeczuwałem czyli wielkość moich Adidasów. Niestety moje Kanadie nadają się tylko na biegi do max 1,5h. Wszystko powyżej przekłada się na dyskomfort palców.
Podsumowując, jak terminy pozwolą – na pewno na kolejnej takiej przygodzie mnie nie zabraknie. Jeszcze raz wielkie podziękowania dla Organizatora i osób wspomagających.