Jedyny bieg…. czyli Trzeźwy Ogr i jego Ślęza

Jedyny bieg…. czyli Trzeźwy Ogr i jego Ślęza.

Kto był ten wie, kto nie  był ten być powinien być. Taka to pierwsza myśl przeszła mi przez głowę gdy wsiadłem do samochodu na parkingu na przełęczy Tąpadła i zacząłem wracać do Warszawy po bieganiu no i oczywiście spotkaniu z Hubertem. Tak, wreszcie trafiłem do Sobótki, gdzie mieszka ktoś kogo poznałem kilka lat temu w Krynicy podczas biegu 7 Dolin. Wówczas z Hubertem, bo o nim mowa, przelecieliśmy (gadając) kilkadziesiąt kilometrów. Traf chciał, że rok później spotkaliśmy się w tym samym miejscu na trasie tego samego biegu. Wtedy już Hubert opowiadał mi o Sobótce i o Ślęży. Wówczas przekonałem się, że to twardy i konsekwentny koleś:) Chłopak nie miał łatwego życia. Jeżeli chcecie trochę więcej posłuchać o Hubercie i o „historii” powstania imprezy biegowej pod kryptonimem „Trzeźwu Ogr czyli X x Ślęża” – posłuchajcie odcinka/podcastu Kamila Dabkowskiego (BlackHatUltra) gdzie Hubert opowiada o sobie. Ja natomiast opiszę to czego na Ślęży doświadczyłem…

Już kilkukrotnie przymierzałem się do odwiedzenia Sobótki w końcówce listopada – ale dopiero w tym roku finalnie tam dotarłem. Oczywiście wiedziałem co mnie czeka. Wiedziałem, że jedna góra, niezbyt wysoka, pokonywana kilkukrotnie potrafi spuścić wpierdziel. Najbardziej odpowiadała mi formuła. Hubert, w tym roku przygotował 8 tras z przełęczy Tąpadła na szczyt Ślęży. Liczba 8 oczywiście nie jest przypadkowa (posłuchajcie wspomnianego Podcastu). Zupełnie nie reklamowana impreza, bez pomiaru czasu, bez napinki – całkowity lajt. W tym wszystkim chodzi o atmosferę, o spotkanie fajnych ludzi ze środowiska biegowego. Nie trzeba nawet pobiec całego dystansu. Hubert na pytanie czy można pobiec 1,2,3 oraz np: 6 petlę (omijając 4 i 5) odpowiedział” …a biegaj se jak chcesz”. Cóż może być lepszą zachętą.

Do Sobótki wpadłem dzień wcześniej. Po robocie wsiadłem do auta i ok 21, wieczorem byłem na miejscu. Co za miasto:) Wieczorem wyszedłem na mały rekonesans. Chciałem poczuć klimat, w którym mieszka Hubert. Ciekawe doświadczenia. Minąłem kilka osób, nie czułem się zbyt pewnie. Chyba nie polecam samotnego włóczenia się po Sobótce wieczorami:). Dość szybko zawinąłem się do Hotelu.

Już w drodze pomyślałem, że jeżeli mogę biegać jak chce i ile chce to może godzina startu (w tym wypadku 7:00) także może zostać zmieniona. Po drodze do Sobótki skonsultowałem to telefonicznie z Hubertem i poszło.  Cale towarzystwo ultrasów to w pewnym sensie wykolejeńcy (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) więc Huber nie zdziwił się wcale jak oznajmiłem mu, że chce wystartować wczesniej. Zdecydowałem się na start tuż po 5 rano. Na przełęczy (10 kilometrów od Sobótki) gdzie zlokalizowany był „paśnik” (o nim później) – spotkałem tylko jedno auto. Ktoś (biegacz) w nim spał – to także dobra opcja, do rozpatrzenia . Zaparkowałem tuż obok niego, założyłem czołówkę i zacząłem szukać trasy. Kompletnie nie znałem tego miejsca więc jedyną opcją był track w suunciaku. Dość szybko się zorientowałem. Pamiętałem jak Hubert opisywał szlaki – czarnym do góry i żółtym na dół. Było całkowicie ciemno. Lubie taki klimat. Czołówka i ja. Cisza, całkowita cisza dodawała pikanterii. Jak zwykle, będąc w nieznamym mi lesie, w nocy miałem lekki stresik. Ale lubie to. Nawet się nie spostrzegłem jak dotarłem pierwszy raz na szczyt. Obejżałem sobie dokłednie Kościół i Dom Turysty.

Było lekko chłodnawo… mgła owijała szczyt Slęży więc nie zabawiłem tam zbyt długo. Zbiegłem dość ostrożnie. Na dole już zaczęło się życie. Była już ekpa z Hubertem na czele. Przybiłem piątke, odebrałem numer startowy (pierwszy raz zrobiłem to w trakcie biegu). Oczywiście poznałe Idę (dziewczynę Huberta), która jak się okazało była szefem całego zamieszania i organizatorem „paśnika”. No właśnie – paśnik. To było mistrzostwo świata. Nigdzie, przenigdzie nie ma tylu frykasów. To trzeba zobaczyć (jest parę sekund na poniższym filmie). Czapki z głów. Ciasto, dania ciepłe, owoce, bakalie…. po prostu wypas. Widać było, że impreza jest organizowana z serca. Z to wielkie dzięki. Widać było ile czasu i energii to wszystko kosztowało. Nie chciało mi się ruszać na drugą pętlę. Tym bardziej, że faktyczny start był o 7:00 a ja miałem dylemat – biec czy czekać. Pobiegłem… Z jednej strony było super. Chciałem biec o wschodzie słońca. To jest najpiękniejszy widok, gdy słońce przedziera się przez drzewa. Szczególnie w górach, szczególnie na Ślęży gdzie 3 pierwsze pętle Hubert zaplanował od wschodu. Z drugiej jednak strony – czas nie dawał szans na powrót n start przed 7. Miałem 40min i ok 10km do pokonania co na asfalcie jest dobrym wynikiem. Oczywiście nie zdążyłem:( , wróciłem na przełęcz 7:30. Wszyscy już pobiegli. Ale ta pętla byłe magiczna. Polecam wyruszyć na trasę po 6 rano. Magia światła. Sam szczyt oświetlony ciepłym porannym światłem. Na tej pętli zobaczyłem jak skalisto-kamienista jest Ślęża. Kamienne schody, skały, głazy – mega widokowe. Powrót na dół tym samym żółtym szlakiem. Teraz już bez czołówki – szybciej. Na dole miałem pusty (bez biegaczy) „paśnik”. Ida serwowała już ciepły bigos. Pokręciłem się chwilę, spróbowałem wege smalcu, ciasta oraz ciastkowego salcesonu i pobiegłem na 3cią pętle. Trasa początkowo podobna ale znów inne kolory. Przebiegające drogę sarny były super  dodatkiem (Hubert jak to zorganizowałeś?). Obiegałem całą wschodnią stronę góry, aby od północy zacząć się wspinać. Znów nowe widoki, tym razem więcej ścieżek, mniej głazów. Docierając na szczyt – spotkałem zawodników, którzy wbiegali na szczyt po raz drugi. W mojej głowie było to aby pokonać 4ry pętle, no może 5. 40km miało być moim minimum. Zbiegając 3ci raz żółtym szlakiem poczułem, że moje listopadowe chorowanie i niebieganie – nie pozwoli na dużo więcej.  Na przełęczy odpocząłem, sowicie pojadłem i zdecydowałem na 4tą i ostatnią probe sił. Ostania walkę z górą. Tym razem podejście od południowej strony. Mega malownicze. podejście przez Skalne. Jesień w lasach liściastych jest przepiękna. Sił już brakowało ale cieszyłem się każdym kilometrem, każdą napotkaną skałą. Eksplorowałem a nie biegłem. Wlazłem nawet na wieżę widokową:). Chciałem poznać górę ze wszystkich stron.

Ostatni zbieg już bolał. Nic takiego ale wiedziałem że organizm daje do zrozumienia, że czas kończyć. Skończyłem na 4ech pętlach (1,2,3 i 5). Na dole oczywiście spotkanie z Hubertem i innymi super ludźmi. Przebrałem się i rozkoszowałem ucztą przygotowaną przez Idę. Tego dnia pogoda dopisała. Piękne słońce świeciło dla biegaczy, którzy przyjechali dla Huberta oraz dla siebie.

Ciekawe jaka będzie przyszłość tego wydarzenia – obecnie 8xŚlęźa ma już dobrze ponad 70km. Pokonanie góry 10/11 razy to pewnie już będzie 100. Ale co Hubertowi przyjdzie do głowy tego nie wie nikt. Ja na pewno na Ślężę wrócę. A teraz już bardzo prywatnie  (Dzięki Ida, dzięki Hubert – wyznaczacie nowe trendy w ultra imprezach, trendy, które wychodzą z serca i powodują, że formuła imprezy jest pierwszorzędna i ma moc).

 

…. a dlaczego taki tytuł ma ten post? – Obejrzyjcie poniższe video, gdzie pokazałem trochę Ślęży.

 

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Andrzej pisze:

    Super bieg i relacja . 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *