Spadochronowa sobota
Spadochronowa sobota
Stało się… Przeskoczyłem półkę wyżej:) a dzięki mojej Sylwii wzniosłem się i spadłem w dość kontrolowany sposób z 4km na ziemie. Ta „półka wyżej” to dosłownie i w przenośni nowy rozdział życia, który podobno zaczyna się po skończeniu 40 lat. Kiedyś 40lat kojarzyło mi się tylko z inżynierem Karwowskim z kultowego polskiego serialu, który wydawał mi się dziadkiem mającym dość nieskomplikowane życie, ale który każde najmniejsze wyzwanie potrafił przemienić w gigantyczny problem:) Było to nawet śmieszne, ale patrząc obecnie na siebie, także na 40’sto latka, nie widzę żadnych podobieństw. Tez mam, żonę, dzieci, pracę… i całą resztę dobrodziejstw typowych czterdziestolatków ale jakby obyczajowość tego serialu mnie nie dotyczyła.
Coś tam w życiu zrobiłem, cos mi się udało, coś nie – ale jestem szczęśliwy !!!. Robię dużo rożnych rzeczy ale nie rozdrabniam się zbytnio. Najważniejsze aby w tym wszystkim mieć „łeb na karku” i trochę zdrowego rozsądku. Często moje działanie musi być delikatnie zaakcentowane. To właśnie taki „akcent”, bodziec, punkt kulminacyjny powoduje, że nie patrzę w przeszłość, robię RESET, i ładuje akumulatory.
Świetnie się składa, ze moją żona zna już moją budowę, przeczytała instrukcje mojej obsługi i sama co jakiś czas organizuje mi taki adrenalinowy restart. Tym razem na urodziny dostałem skok ze spadochronem (oczywiście w tandemie). Super – ucieszyłem się ogromnie bo jest to rzecz, która chodziła mi po głowie od dawna.
A więc jak to było. Sobotni poranek, aeroklub Chrcynno, pojechaliśmy we trójkę (z Sylwią i Mikołajem – bo Oskar spędzał wakacje u dziadków). Tam szybka rejestracja w sekcji spadochronowej SkyDive i oczekiwanie na swoją kolej. Następnie po krótkim instruktarzu (na sucho) poprowadzonym przez instruktora Michała w odpowiednio przygotowanym kombinezonie i uprzęży podeszliśmy do Cessny, którą wraz z kilkunastoma innymi skoczkami wywindowaliśmy się na wysokość 4km. Podróż w dość niestandardowych (jak na lot) warunkach trwał około 20min. Miałem założony pas do pomiaru tętna więc pomimo, iż wydawało mi się, że wszystko znoszę dość spokojnie (stabilnie) rzeczywistość byłą inna. Po około 10min lotu moje tętno zaczęło systematycznie rosnąć i wtedy pierwszy raz przekroczyło 90 uderzeń/min. W kulminacyjnym momencie skoku, gdy siedziałem na krawędzi samolotu z nogami na zewnątrz miałem już 150 u/s a podczas spadania 154 u/s. Wtedy zaczął się cały fun. Swobodne spadanie z max prędkością 210km/h z 4175 metrów do wysokości 1500m, gdzie instruktor otworzył spadochron to jest esencja szczęścia. Szczęścia mierzonego sekundami, bo 2,5km w dół to około 50 sekund spadania… Cała wieczność. To co się dzieje dookoła jest zbyt nowe, aby móc zapamiętać wszystko. Dla mnie te 50 sekund to czyta prędkość opadania, niby tylko nieco ponad 200km/h (tyle też można samochodem czy motorem pojechać) ale całkowicie w dół. Wiedziałem, że zaczęliśmy delikatnie ponad chmurami, ale spadając ich nie widziałem:) Wiedziałem, że skaczą też inni, ale spadające innych też nie widziałem:) To się nazywa koncentracja na zadaniu !!!. Po minucie i otwarciu spadochronu wszystko powoli wracało no normy, prędkość spadła, tętno spadło, emocje powoli opadały i wtedy zobaczyłem, że na horyzoncie jest widoczna Warszawa, że niedaleko widać Zalew Zegrzyński, że także są i inni skoczkowie. Wtedy Michał pozwolił mi nawet wziąć ster w swoje ręce. Zrobiliśmy małą pętelkę, a potem jak po sznurku na lotnisko, Cały skok trwał około 6ciu minut. Dłuuuugich minut.
Dzięki mojej żonie miałem okazję zobaczyć jak to jest kiedy wstrzykuje się sobie endorfiny niewyprodukowane bieganiem, rowerem czy innym sportem wytrzymałościowym. Tutaj endorfiny powstały bez wysiłku i one też robią świetną robotę. Całość mojej przygody filmował drugi skoczek Przemek – Panowie dzięki za doświadczenie. Teraz wyślę do Was moją Sylwie – a może i ja skoczę raz jeszcze 🙂