Tatry… po raz trzeci (Rysy i Krywań)

Powoli nasze coroczne zwiedzanie Tatr staje się tradycją. Po zimowej scenerii z roku ubiegłego (Zimowa jesień w Tatrach) tym razem wybraliśmy się wcześniej. Początek września to czas kiedy wakacyjni turyści wrócą do szkoły i pracy a studenci i… my:) możemy spokojniej pochodzić po górach. Dla mnie był to coroczny wypad ale i element przygotowań do DUT a dla Sylwi próba sił na dwóch tatrzańskich dwu i pół tysięcznikach. Jak zwykle 3 dni chodzenia/biegania, dwa wspólnie plus jeden dzień relaksu dla Sylwi a dla mnie dzień kiedy mogę spuścić sobie delikatny wpierdziel.

Pierwszego dnia postanowiliśmy podjechać na Słowacje i wejść na Krywań (2494mnpm). Jest to dość charakterystyczny szczyt znajdujący się w południowo-zachodniej części tart słowackich. Podjechaliśmy na parking przy Trzech Źródłach (Tri Studnicky). Z Zakopanego to około 1,5h samochodem. Trzeba objechać tatry ale droga jest bardzo widokowa, więc wcale się się nie dłuży. Parking usytuowany jest na wysokości około 1250mnpm. Sposobów wejścia na Świętą Górę Słowaków (bo tak mówią o Krywaniu) jest dwa (wejście zielonym lub czerwonym i niebieskim szlakiem). Przejście oboma stanowi całkiem fajną peltę. My (do góry) poszliśmy czerwonym i niebieskim szlakiem a w dół zeszliśmy zielonym. Początkowo, szlak to trawers w kierunku Strbskego Plesa do jeziora Jamske Pleso gdzie należy odbić w lewo i czerwonym szlakiem wspiąć się na Krywańsky Żleb. Pogodę mieliśmy piękną.

Trasa w tym miejscu jest łatwa i widokowa. Dookoła widać szczyty wysokich tatr. Im wyżej się wspinaliśmy tym nadchodziło więcej chmur. Po dotarciu do łącznika ze szlakiem zielonym (na wysokości 2140mnpm) trasa prowadziła komfortową ścieżką. Delikatnie trudniejsza wspinaczka zaczyna się poźniej. Szlak na szczyt przez Mały Krywań (2334mnpm) jest skalisto-kamienisty. Jest kilka miejsc gdzie należy pomóc sobie rękami, ale ogólnie jest bezpiecznie. Na wysokości 2200m weszliśmy w chmury.

Po dotarciu na szczyt – widoków niestety nie mieliśmy. Chmury ograniczały wysokość do kilkudziesięciu metrów.

W dół poszliśmy starym (zamkniętym) niebieskim szlakiem, omijając Mały Krywań. To jest znaczny skrót, choć nie wiem czy zupełnie legalny. Potem, aby zamknąć naszą pętlę poszliśmy zielonym szlakiem. Dobrym dodatkiem jest zboczenie ze szlaku (około 400m) i podejście na siodło w okolicach Vysnej Priehyby. Jest stamtąd porostu piękny widok. Przy dobrej pogodzie widać nawet Kasprowy i Giewont. Oczywiście jest to opcja dla tych, którzy nie mają szczęścia widoków z Krywania.

Całość wycieczki zajęła nam 8h40min (16,5 km i 1400m deniwelacji).

Dzień drugi to moja wycieczka biegowa. Wspomniany akcent przygotowujący głowę do DUT (Dalmatia Ultra Trail). Trasę wytyczyłem kilka dni wcześniej i nazwałem ją TatryLoop – 34km. Miała być jak najbardziej biegowa. Bez dużej ilości technicznych elementów. W skrócie wyglądała tak: Zakopane (Nosalowy Dwór) – Rówień Waksmundzka – Dolina Roztoki – 5Stawów – Zamarła Turnia – Hala Gąsiennicowa – Zakopane. Jedyny trudniejszy punkt to przecięcie z Orlą Percią. Wystartowałem przed 8. Najpierw niemiły asfalt do Cyrhli, a potem malowniczy szlak do połączenia z trasą na Morskie Oko. Tam jest na prawadę biegowo. Lekko w górę i lekko w dół. Pusto – po drodze spotkałem dosłownie dwie osoby na 10 kilometrach. Całość pokonałem bieglem. Po dotarciu do asfaltu (droga Oswalda Balzera) zaczął się tłok. Najlepsze były miny „turystów” w fasiągach. Oni płacą i meczą konie a ja ich lekko wyprzedzałem biegnąc. Bezcenne. Rozumiem staruszków ale młodszych zupełnie nie. Na ten temat nie będę się rozwodził – nie ma sensu. Po skręcie z asfaltu w Dolinę Roztoki poczułem przypływ energii. Fajnie słyszeć jak idący turyści z niedowieżaniem komentują biegaczy.

W schronisku (oczywiście wypełnionym ludźmi) wypiłem piwo z sokiem, cole i pobiegłem dalej. Musiałem przebić się na Czarny Staw Gąsienicowy. Miałem conajmniej 3 możliwości. Planowałem ostrzej ale zrobiłem Zawrat. Chciałem jak najdłużej biec. Zarwrat zrobiłem dość szybko.  Byłem spocony a na przełęczy jak zwykle zimno i wietrznie. Ubrałem wiatrówkę i pognałem w dół. Zbiegałem praktycznie nie używając łańcuchów. Nie było jak. Osoby wspinające się do góry całowicie wypełniły szczeliny z łancuchami:). Trasa była dobrze mi znana. Najpierw Murowaniec i pomidorowa, potem Przełęcz Między Kopami i Boczań. Na koniec dołożyłem sobie jeszcze Nosal. Nigdy tam nie byłem a jest to całkiem ciekawy masyw skalny.

Generalnie, trasa bardzo dobra pod siłowy trening górski. Myślę, że oprócz krótkiego wspinania pod „piatkę” i na Zawrat – reszta jest biegowa. W sumie trasa zajęła mi 3h40min, odliczając dwa postoje w schroniskach (34,5km km i 2000m deniwelacji).

 

Trzeci i ostatni dzień to wspólna wycieczka ze Słowacji do Polski. Przyszedł czas na Rysy.  Sylwia od jakiegoś czasu chciała tam wejść. Zdecydowałem, że podjedziemy do Strbskego Pleasa i od słowackiej strony zdobędziemy ten szczyt. Tak było optymalnie gdyż:

  • wejście jest cieplejsze:) bo od południa,
  • jest łatwiejsze bo nie ma tylu łańcuchów,
  • i co najważniejsze na podejściu nie ma takiego tłoku (jak się okazało później – tego dnia tłok na łańcuchach był okropny).

Największym wyzwaniam było to aby się sprawnie dostać z Zakopanego do Strbskego Plesa. Samochód odpadał bo niestety sam by nie wrócił. Postanowiliśmy zamówić taksówkę. Niestety taxa to koszt ok 280pln ale cóż zrobić. Alternatywą jest autobus i przesiadka w Łomnicy do pociągu elektrycznego. Ta opcja jest znacznie tańsza i za dwie osoby wyniosła by około 100pln. Niestety jest dłuższa o około 2h. Na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Uznalismy, że najlepszą opcją jest taksówka z Zakopanego, która dojedzie do Palenicy Białczańskiej gdzie można zostawić swoje auto i wsiąść w taksówkę. My jednak pojechaliśmy bezpośrednio z Zakopanego więc w powrotnej drodze w Palenicy wskoczyliśmy do busa za dodatkowe 10pln.

OK, ale let’s back to trip… Zaczęliśmy przy stacji kolejki Popradzkie Pleso gdzie rozpoczyna się niebieski szlak. Początkowo jest on bardzo „turystyczny” w większości asfaltowy, dopiero gdy miniemy jezioro Popradzkie szlak robi się górski. Jeżeli chcielibyście wstąpić do schroniska i zobaczyć jezioro Popradzkie w pełnej krasie musicie delikatnie zboczyć (w prawo) na czerwony szlak (lub niżej na zielony). Nasz niebieski szlak prowadził tak, że omijaja schronisko i jezioro. Niebieskim szlakiem wspieliśmy się do mostku nas Żabim Potokiem. Trasa jest niezbyt wymagająca i po swojej lewej stronie ukazuje masyw z Szatanami włącznie. Po dotarciu do skrzyżowania z czerwonym szlakiem skierowaliśmy się w kierunku buli z Żabimi Jeziorami. To miejsce jest magiczne.

Po ominięciu Wielkiego Żabiego Jeziora zaczyna się podejście, które pokazuje, że jesteśmy w Tatrach. Słowacy zainwestowali nawet w żelazne platformy przypominające schody. Ten fragment jest chyba najtrudniejszy, choć trudność to oczywiście rzecz subiektywna. Czerwonym szlakiem dotarliśmy do Chaty pod Rysami. W schronisku zjedliśmy kapuśniak i chwilę odpoczęliśmy. Chata pod Rysami jest najwyżej położonym schroniskiem w Tatrach (2250mnpm). Z tamtąd przez przełęcz Waga udaliśmy się prosto na Rysy. Samo podejście jest podobne jak na Krywań. Jedno wielkie wysypisko kamienne. Dla Sylwi był to najtrudniejszy etap. Dodatkowo na obu wierzchołkach Rysów było mnóstwo ludzi. Zdecydowałem, że pójdziemy na polski szczyt. Chwilka na Rysach – panorama przepiękna – chmury dość wysokie więc pozwoliły nam na podziwianie Tatr Wysokich.

Trochę się denerwowałem widząc te tabuny ludzi. Myślałem, że w drodze powrotnej na grzędzie pod Rysami będzie chaos. Ale kompletnie niepotrzebnie. Większość ludzi wchodziła na Rysy od strony polskiej i schodziła na stronę słowacką. My odwrotnie. Na grzędzie było prawie pusto. Schodziliśmy sprawnie. Na buli pod Rysami spotkaliśmy nawet kilku śmiałków, którzy mimo później pory wchodzili na szczyt. Był nawet „ciekawy” żelik z synem w lekkich adidaskach. Piękny widok na Czarny Staw pod Rysami i Morskie Oko towarzyszył nam przez dobre 1,5h. Tym zejściem zrobiliśmy mocny trening dla naszych mięśni czterogłowych i trening dość znacznej ekspozycji tatrzańskiej.

Po zejściu z Czarnego Stawu i minięciu Morskiego Oka na chwilę stanęliśmy w schronisku. Ludzi jak zwykle bez liku. Na koniec pozostał nam tylko ośmio kilometrowy asfalt do Palenicy Białczańskiej. Tego dnia spacer zajął nam 8,5h (20,2km km i 1400m deniwelacji). W tym roku to wszystko:) ale już planujemy rok kolejny..

… i jak zwykle zapraszam na krótki film 🙂

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *